Zawsze chciałam mieć męża, który będzie grał na gitarze, bo jak to w piosence było:"chłopka z gitarą, byłby dla mnie parą...", może dlatego, że ja zawsze chciałam grać
na tym instrumencie, ale jakoś to nie moja liga. Szymon, co prawda uczył się w szkole podstawowych chwytów, ale jakoś wirtuozem nie był i nigdy mi nic nie zagrał, zawsze obiecując, że kiedyś taka chwila nastąpi, no i stało się.
Mąż postanowił poćwiczyć, żeby spędzać więcej czasu twórczo z dziećmi, z czego "mały"
i "duża" się cieszą. Tak więc dokonaliśmy pewnego podziału obowiązków:
moja działka jest plastyczna, a jego muzyczna, w procesie wychowawczym dzieci.
Nawet się nie spodziewałam, że mój wybranek ma taki talent, do tej pory tylko na organach kolędy raz w roku grał, a teraz na gitarze hity przedszkolaków śmiga.
Córka gra na marakasach lub bębenku, a mały na grzechotce.
Dziś starsza na weekend do wujostwa wyjechała i Pawełek miał tatę tylko dla siebie,
to i na męski koncert się załapałam, duet gitarowo- bębenkowy .:)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz